Nazywał się witlinek i właściwie było ich dwóch, a może dwie. Trzymały w zębach swoje ogony i lizboński kelner podał mi je na blaszanej tacce. Zamawianie dania było długie i beznadziejne. Próbowałem się od niego dowiedzieć jakie jest imię tej ryby po angielsku, a przecież znam tylko kilka ich nazw, więc i tak bym pewnie nie zrozumiał, nawet gdyby on to wiedział. Gdy załapałem, że to nie ma znaczenia od razu nam ulżyło. On poszedł po piwo, a ja mogłem rozmawiać z Kanadyjczykami, którzy przylecieli z Ottawy. Przedwczoraj byłem sprytniejszy i zażyczyłem sobie coś, co widziałem. Takie małe zwierzątka z czułkami. Były wielkości i kształtu jak 1 euro plus te czułki i do tego ryż. Bardzo smaczne. Warzywa dojadłem osobno później, bo oni raczej nie podają, zwłaszcza do prato do dia, czyli dania dnia. W ogóle to z warzywami było przez zały mój pobyt w Portugalii dziwnie. Tylko raz do obiadu dostałem sałatkę, a do śniadania zero zielonego. Przecież to śniadanie kontynentalne, twierdzili trochę zdziwieni moim pytaniem hotelarze. Myślę, że to zemsta Anglików, bo przecież oni wyspowi mają na śniadanie jaja, bekony, a my kontynentalni mamy taką namiastkę śniadania. Ja na śniadania przychodzilem z własną papryką i pomidorami.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Portugalia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Portugalia. Pokaż wszystkie posty
sobota, 11 maja 2013
środa, 8 maja 2013
Znalazłem Kwartał Muzyczny
Już dawno po północy, a ja muszę to napisać, bo swoje obowiązki znam. Przyjechałem z powrotem do Lizbony i wyszedłem napić się czegoś, bo suchość itd. I nagle znalazłem się w środku dzielnicy imprezowej, gdzie w każdym prawie miejscu była żywa muzyka. Grali fado, jazz, rock, blues, ballady, samby, prawie wszystko bo klasyki nie. Grali Hoochie Coochie Man i inne radosne kawałki, a ja błąkałem się jak ta zazdrosna sierota pomiędzy chłopakami z gitarami na plecach i całą zgrają innych złaknionych piwa i dobrej zabawy. Spędziłem najwięcej czasu w Adega Machado, gdzie Marco Rodriguez śpiewał i grał na gitarze (to ten w środku), a jeszcze dołączyła jedna kobitka, a później druga i to była uczta. Jutro trochę wcześniej tam lecę.
Etykiety:
Adega Machado,
Fado,
Lisbon,
Lizbona,
Marco Rodrigues,
Portugalia
wtorek, 7 maja 2013
Pięknie jest.
Mój kierownik zakazał mi jechać do Algarve, bo tam nic ciekawego, tylko pola golfowe, a z drugiej strony Pani Basia kazała jechać do Lagos. Postanowiłem przyjechać tu na krótko i dzisiaj byłem na Przylądku Świętego Wincentego, który jest najdalej wysuniętym miejscem Europy na południowy zachód. To jest trochę niezrozumiałe, bo są miejsca wysunięte dalej na południe i na zachód osobno, ale Święty Wincenty jest w obie te strony razem najlepszy i ja tam byłem. Śmieszne jest to miejsce, bo dojść za daleko nie można, a przed latarnią morską bazar jak na Krupówkach, swetrami, skorupami i innym badziewiem handlują. Całe szczęście, że widoki są piękne, bo nie miałbym się jak wytłumaczyć z samowoli. Jeździłem autobusem i autostopem i ta fajna, portugalska para przywiozła mnie z Sagres do Lagos.
czwartek, 2 maja 2013
1 maj
Porto wczoraj też święciło 1 maja, ale chyba bez specjalnej wiary w efekty - pewnie tak samo, jak gdzie indziej. Transparent z grubą liną do wieszania chyba polityków jest dość dramatyczny, ale czy będzie skuteczny, to wątpię. Pochodzili, poświętowali i poszli coś zjeść, jak wszędzie.
środa, 1 maja 2013
Każdy ma swoją Bitwę pod Grunwaldem i swój Hołd Pruski
i każdy ma swój krzyż.
Na stacji Bento w Porto, gdzie ciągle jeszcze jestem, zobaczyłem na ścianie naszą Bitwę pod Grunwaldem i nasz Hołd Pruski, no może prawie nasze. Faceci w pelerynach z krzyżami biją się na miecze z nami(?), a na hołdzie klękają i się godzą. Wszystko to w kafelkach/azulejos w kolorze niebieskim - no po prostu znowu Polska właśnie.
I tu jest miejsce na ten prawie tytułowy krzyż, który jest moim krzyżem. Jestem w Portugalii już dwa tygodnie, łażę wszędzie, fotografuję, a od tych ciągłych porównań z ojczyzną uciec nie mogę. I drażni mnie Polska i Polacy i czytam gazeta.pl i mam jedną politykę i jednego newsweeka i jeszcze wysokie obcasy i to wszystko papierowe i czytam i się złoszczę i denerwuję i to jest jakaś beznadzieja. Chciałbym się uwolnić i się uwalniam, bo przecież zachwycam się katedrami i zamkami i spokojem tych ludzi i pięknem oceanu, a później czytam o jakiejś naszej durnocie i krew mnie zalewa. Może w innym kraju bym tak nie miał, ale w Portugalii mam, bo ona wydaje się nam/mi strasznie bliska. Przede wszystkim jesteśmy przecież sąsiadami na liście państw. Byliśmy mocarstwami, my od morza do morza, a oni mocarstwem kolonialnym, co my też chcieliśmy i prawie nam wyszło. Tak samo zrobiliśmy piłkarskie euro i mamy taki sam problem ze stadionami. I jeszcze podobno za chwilę ich prześcigniemy w poziomie życia - oni są najmarniejsi w starej unii, a my orły wśród nowych państw. I katolicy głównie. Ich zniszczyło trzęsienie ziemi w 1755, a później mieli rządy Salazara, my wojny wszystkie i socjalizm. Można się spierać kto miał gorzej, ale nie ma po co. Jutro jadę na południe oglądać różne cuda i może wreszcie mi przejdzie.
Na stacji Bento w Porto, gdzie ciągle jeszcze jestem, zobaczyłem na ścianie naszą Bitwę pod Grunwaldem i nasz Hołd Pruski, no może prawie nasze. Faceci w pelerynach z krzyżami biją się na miecze z nami(?), a na hołdzie klękają i się godzą. Wszystko to w kafelkach/azulejos w kolorze niebieskim - no po prostu znowu Polska właśnie.
I tu jest miejsce na ten prawie tytułowy krzyż, który jest moim krzyżem. Jestem w Portugalii już dwa tygodnie, łażę wszędzie, fotografuję, a od tych ciągłych porównań z ojczyzną uciec nie mogę. I drażni mnie Polska i Polacy i czytam gazeta.pl i mam jedną politykę i jednego newsweeka i jeszcze wysokie obcasy i to wszystko papierowe i czytam i się złoszczę i denerwuję i to jest jakaś beznadzieja. Chciałbym się uwolnić i się uwalniam, bo przecież zachwycam się katedrami i zamkami i spokojem tych ludzi i pięknem oceanu, a później czytam o jakiejś naszej durnocie i krew mnie zalewa. Może w innym kraju bym tak nie miał, ale w Portugalii mam, bo ona wydaje się nam/mi strasznie bliska. Przede wszystkim jesteśmy przecież sąsiadami na liście państw. Byliśmy mocarstwami, my od morza do morza, a oni mocarstwem kolonialnym, co my też chcieliśmy i prawie nam wyszło. Tak samo zrobiliśmy piłkarskie euro i mamy taki sam problem ze stadionami. I jeszcze podobno za chwilę ich prześcigniemy w poziomie życia - oni są najmarniejsi w starej unii, a my orły wśród nowych państw. I katolicy głównie. Ich zniszczyło trzęsienie ziemi w 1755, a później mieli rządy Salazara, my wojny wszystkie i socjalizm. Można się spierać kto miał gorzej, ale nie ma po co. Jutro jadę na południe oglądać różne cuda i może wreszcie mi przejdzie.
Z drugiej strony jest mi tu dobrze, alergii nie mam i dlatego swój pysk uśmiechnięty dokładam.
I jeszcze jedno zdjęcie w kurtce Naive - w tle Porto nad rzeką Douro.
Etykiety:
Azulejos,
Bento,
Douro,
Porto,
Portugalia
Pomiędzy Koreą (Północną), a Portugalią, czyli kawa za pół euro.
Porto mnie zachwyciło. Czuć, że się dużo dzieje, jest fajnie. Widoki piękne, ludzie siedzą w knajpkach, jedzą, piją, gadają. Kawa jest za 0,5 euro, piwo 1 i szklanka napełniona prawie z meniskiem, talerz z obiadowym daniem za 3,5, może dlatego im łatwiej siedzieć w maleńkim lokalu, a nie w domu.
Wczoraj w pociągu wyczytałem o kiblu z cegieł holenderskich ręcznie formowanych, modrzewia syberyjskiego i blachy tytan cynk, który postawiłem sobie przy autostradzie (jestem podatnikiem poskim i unijnym, więc dopłata z unii to też moja składka). Każdy metr kibla przyautostradowego kosztował mnie 7 tys. zł. Przypomniało mi się metro w stolicy Korei Północnej, gdzie "obywatele" sobie zrobili jedną linię 70 metrów pod ziemią, bo tak wygodnie i więcej im nie było potrzeba. Wydaje mi się, że nadęciem inwestycyjnym to nam bliżej do Korei niż do Portugalii, gdzie może stacje metra nie takie odjechane, ale w Porto jest linii 5 (łącznie z szybkim tramwajem) i dalej budują, remontują, że ojej. Może zrobić założenie, że kibel ma wytrzymać tylko 100 lat, a nie 500 to wyszedłby taniej?
Wczoraj w pociągu wyczytałem o kiblu z cegieł holenderskich ręcznie formowanych, modrzewia syberyjskiego i blachy tytan cynk, który postawiłem sobie przy autostradzie (jestem podatnikiem poskim i unijnym, więc dopłata z unii to też moja składka). Każdy metr kibla przyautostradowego kosztował mnie 7 tys. zł. Przypomniało mi się metro w stolicy Korei Północnej, gdzie "obywatele" sobie zrobili jedną linię 70 metrów pod ziemią, bo tak wygodnie i więcej im nie było potrzeba. Wydaje mi się, że nadęciem inwestycyjnym to nam bliżej do Korei niż do Portugalii, gdzie może stacje metra nie takie odjechane, ale w Porto jest linii 5 (łącznie z szybkim tramwajem) i dalej budują, remontują, że ojej. Może zrobić założenie, że kibel ma wytrzymać tylko 100 lat, a nie 500 to wyszedłby taniej?
Etykiety:
Douro,
katedra w Porto,
Porto,
Portugalia,
Se
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Subiektywne poranne majaki
Parę dni temu napisałem kilka słów o Obidos ( http://tkwiatkowski.blogspot.pt/2013/04/obidos.html ) i o moich rozterkach kronikarskich i nie tylko. Nastrój miałem jakiś nie najlepszy, ale pisałem, bredziłem i smuciłem się. Po wyjściu z chałupy (trochę ciemnej, trochę chłodnej) wszystkie smutki rozpędziło słońce i ciepły wiaterek. Grzyb na ścianach przestał razić oczy, odpadająca farba była tylko gdzieniegdzie, jednym słowem wesołość zapanowała w mojej głowie. Kilka dni miałem dość poważny problem, bo ściana nie chciała mi wydać pieniędzy. Bankomat domagał się 6 cyfr pinu, a ja miałem tylko 4. Katastrofa, bo Portugalia lubi gotówkę i ja w sumie też. Czarne myśli, że hej. Ale jak się udało pokonać maszynę (trzeba dopisać dwa zera i zaakceptować, że jest tylko 4 cyfry w pinie), to nastrój cudowny, zdjęcia wesołe i w ogóle świat jest piękny. I to jest wszystko o obiektywnym byciu, bo musimy być subiektywni. Trzeba brać pod uwagę różne okoliczności, myśli innych, ale jesteśmy subiektywni i dobrze jest zdawać sobie z tego sprawę, że jak słońce zaświeci to i przyszłość będzie lepsza.
W Obidos zamienili stary kościół na księgarnię, która ma ambicję bycia ichniejszym domem kultury. Twierdzili, że nie było łatwo przeprowadzić taką operację, ale kościół był w coraz większej ruinie i mają nadzieję, że się uda. Są chętni, aby wziąć udział w przyszłym roku w Koncertach Urodzinowych Chopinowi.
W Obidos zamienili stary kościół na księgarnię, która ma ambicję bycia ichniejszym domem kultury. Twierdzili, że nie było łatwo przeprowadzić taką operację, ale kościół był w coraz większej ruinie i mają nadzieję, że się uda. Są chętni, aby wziąć udział w przyszłym roku w Koncertach Urodzinowych Chopinowi.
Etykiety:
bankomaty w Porugalii,
Koncerty Urodzinowe,
Obidos,
pin 6 cyfr,
Portugalia
Subskrybuj:
Posty (Atom)