Lądujemy w Warszawie, a oni klaszczą. Przecież to jest passe i wiocha kompletna, wiec nie klaszczę i trochę odczuwam zażenowanie. W Lizbonie klaskania nie było, a w Warszawie tak, bo ziemia ojczysta, jesteśmy wsród swoich i rzucało nami mocniej, więc i radość z udanego lądowania większa, bo się udało i nic już nam nie grozi. Od tygodnia chodzi mi to po głowie i na początku było zażenowanie, a teraz myślę, że czepiam się bez sensu. Jak ludzie chcą, to niech klaszczą, jak się cieszą, że przeżyli, niech dadzą wyraz temu szczęściu, może następnym razem jak bedą takie turbulencje, to też będę klaskać...
Po wylądowaniu idę po bagaż i oglądam najdłuższą, bezsensowną reklamę być może na świecie (kolega mi o niej mówił i wiem, czego się spodziewać). Lotnisko Chopina pokazuje na bardzo długim zdjęciu jakie jest. Możesz przejść 50 metrów i sprawdzić, czy to co widzisz na zdjęciu jest prawdą, tylko po co, nie wiem. Są takie łamigłówki, znajdź 10 szczegółów, którymi różnią sie 2 zdjęcia, może to o to chodzi?
Czekam na bagaż przy transporterze. Kilka osób stoi obok siebie 3/4 metra od maszyny, wygodnie, spokojnie czekamy na walizki i nagle w ten luz ładuje się wielki facet i zasłania nam cały świat i już nie jest tak fajnie jak było przed chwilą. I jak walizy przyjechały to trzeba go było przeprosić, przesunąć...
Wracam do klaskania i obiecuję sobie, że nie będę nas Polaków dzielił na klaszczących i nieklaszczących. Nie dzielmy się, nie przyklejajmy sobie łatek lepszych i gorszych ludzi, fajniejszych i fajnych mniej. Nie będę się rozpędzał, bo zaraz popadnę w konflikt polityczny, a tego bardzo nie chcę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz